reklama
kategoria: Kultura / Sztuka
21 luty 2020

Świat widziany oczami Zdzisława Beksińskiego – 15 rocznica jego śmierci

fot. nadesłane
21 lutego 2005 roku, w wieku 75 lat, tragicznie zmarł Zdzisław Beksiński, jeden z najoryginalniejszych polskich malarzy XX wieku. Jego twórczość wzbudza skrajne emocje. Nie można przejść obok niej obojętnie. Postać Zdzisława Beksińskiego, niesłychanie błyskotliwego, niebanalnego i pełnego głębokich przemyśleń na temat życia i śmierci, wywołuje wcale nie mniejsze emocje niż jego sztuka. Pozornie nierzucający się w oczy Pan, ubierający się tak, aby się nie wyróżniać z tłumu. Jednakże wraz z wgłębianiem się w jego świat, wzbudza coraz większe zainteresowanie i ciekawość. Osobowość przyciągająca niczym magnes.
REKLAMA
Wiele pytań do Zdzisława Beksińskiego ciśnie się do głowy. Zarówno dotyczących jego jedynej w swoim rodzaju sztuki, jak i doświadczeń, które spotkały go w życiu. Pojawia się chęć ich zadania. Niestety nie ma już szans usłyszenia na nie odpowiedzi…
Jednakże Mistrz pozostawił po sobie wiele zapisów, nagrań, dzienników. Jarosław Mikołaj Skoczeń, dziennikarz i znajomy Beksińskiego, stworzył dwie publikacje, dzięki którym można zbliżyć się do niego, przez chwilę zobaczyć świat widziany jego oczami: „BEKSIŃSKI. Dzień po dniu kończącego się życia. Dzienniki/Rozmowy” oraz „DETOKS. Zdzisław Beksiński. Norman Leto. Korespondencja/Rozmowa”. To właśnie dzięki głębokiemu zapoznaniu się z nimi można odtworzyć bogatą historię jego życia i wyobrazić sobie rozmowę z nim.


Zdzisław Beksiński pragnął zostać reżyserem filmowym. Jednak, zgodnie z wolą ojca, zadecydował o podjęciu studiów na wydziale architektury na Politechnice Krakowskiej, pomimo przyjęcia go również, z wysoką oceną, na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Dlaczego podjął właśnie taką decyzję?
„Ja jednak byłem wychowany w posłuszeństwie. Jeśli ojciec, rząd i Kościół nakazaliby mi obciąć sobie fiuta lub popełnić samobójstwo, to też bym to zrobił. Dziewięćdziesiąt procent moich decyzji wynikało z karności i posłuszeństwa. Malowanie, które zacząłem dopiero po śmierci ojca (był dla mnie ostatecznym autorytetem, ale bardzo go kochałem), było pierwszą mą samodzielną decyzją. Pomijam oczywiście to, że się ożeniłem, nie pytając go o zdanie, ale tak byłem wychowany, że życie uczuciowe było zagwarantowane decyzji indywidualnej. O tym mogłem zadecydować, nie pytając o zdanie.”

Jedną z pierwszych dziedzin sztuki, którą się zajął była fotografia. Jego prace były często świadomie reżyserowane i aranżowane, co wówczas była nowatorskim działaniem. Beksiński jednak zaczął kwestionować wszelkie aktualne wartości artystyczne, szybko więc się wyczerpał. Był przekonany, że sztuka nowoczesna na całym świecie kończy się, a rozpoczyna etap „nowej klasyki”, wykorzystujący syntezę różnic, uważanych do tej pory za sprzeczne kierunki artystyczne. Przeszkadzały mu ograniczenia medialne fotografii i niemożność ingerencji w otrzymany obraz. 
„Będąc przed laty fotografem, potem rysownikiem i potem malarzem, a także przez jakiś czas rzeźbiarzem, spotykałem się wielokrotnie z nierozsądną – moim zdaniem, ambicją, by fotografia była czystą fotografią (np. bez domalowywania niczego), malarstwo czystym malarstwem, grafika czystą odbitką, a teraz widzę, że komputerowcy pragną robić czystą sztukę modelowania komputerowego. Ja raczej widzę to tak, że celem jest dzieło i obojętnie, jakimi melanżami technik dojdziemy do niego, liczy się tylko ono.”

Rewolucją dla jego sztuki było odkrycie (w wieku około 35 lat) swoich skłonności do masochizmu seksualnego. Odnalazł w sobie wewnętrzną chęć bycia poniżonym i maltretowanym. Niemożność zrealizowania swoich fantazji w życiu, ulokował w sztuce, co zaowocowało dużą ilością rysunków o tematyce seksualnego zniewolenia. Dominowały w nich masochistyczne wizje. Odważne w tym okresie czasu prace znane były jednak tylko najbliższym i wtajemniczonym ludziom, gdyż panujący wówczas w Polsce Rzeczpospolitej Ludowej system nigdy nie zaakceptowałby tego typu prac.
„Muszę przyjąć, że Pan Zastępów szczególnie mnie umiłował, co jak wiadomo dla Hioba nie skończyło się w sposób wart naśladowania. Na dodatek całe me życie seksualne, było „normalne”, podczas gdy ja przypadkiem odkryłem dosyć późno, gdzieś w połowie lat 60., mając już prawie 40 lat i będąc ojcem, że wcale nie jestem normalny i najwięcej frajdy miałbym, gdyby mnie związanego udusiła swym kroczem na śmierć jakaś sadystyczna panienka, której na dodatek musiałoby to przynieść satysfakcję seksualną”.

Jego twórczość to jednak głównie malarstwo. Zaczął się nim zajmować w połowie lat 60-tych i oddał mu się w zupełności. W początkowych etapach rozwoju warsztatu malarskiego, wskazówek udzielał mu przede wszystkim Tadeusz Turkowski, sanocki malarz. 
„Nie miałem cienia nadziei na to, że kiedykolwiek zacznę sprzedawać i żyć za obrazy. Chciałem być raczej van Goghiem i zdobyć sławę po śmierci. U mnie wyglądało to na starcie inaczej, bo pracowałem w budownictwie i stosunkowo dobrze jak na owe czasy zarabiałem. Równocześnie malowałem, zaniedbując pracę, z której mnie po prostu wyrzucono za brak bieżącej kontroli finansowej (prowadzenia czegoś w rodzaju księgowości – na szczęście nie spowodowało to żadnych strat finansowych). Moj jedyny plan na życie był taki, że jeżeli żyć będziemy cholernie oszczędnie i sprzedawać, co tylko da się sprzedać z jakiejś tam schedy rodzinnej zostawionej przez ojca, to może uda mi się tak ciągnąć do śmierci. Dzisiaj nie umiem wrócić do tamtego myślenia. Jakby czarna dziura. Matka miała jakąś emeryturę, żona pracowała w liceum, ja od czasu do czasu zarabiałem […], tyle że w oparciu o rzadkie zakupy muzealne, które były formą zapomogi. Potem jednak zaczęli niektórzy kupować ode mnie prywatnie, a potem jakoś wszystko się zmieniło. Tym niemniej to nie było planowane. Osobiście z trudnością przychodziło mi zawsze postawienie granicy między marzeniem i wyobraźnią a rzeczywistością. Myślałem, że do końca będę architektem, który w ukryciu wykona coś, za co przejdzie do historii. Wyrzucenie z pracy (no bo nie dało się siedzieć na dwóch stołkach) uczyniło mnie w konsekwencji tym, czym jestem. Wszystkich nas chyba tworzy Pan Przypadek.”


Pierwszym wydarzeniem, na którym odniósł sukces, była wystawa w 1964 roku w Starej Pomarańczarni w Warszawie, zorganizowana przez krytyka Janusza Boguckiego. W 1972 r. zorganizował ponowną wystawę prac Artysty w Galerii Współczesnej w Warszawie. Ku zaskoczeniu, jego twórczość była nierealnym wytworem wyobraźni, ukazującym metafizyczne pejzaże, zmyślną architekturę, wzorowaną na realnych kształtach,  tajemnicze postacie i stworzenia, a także części ciał. Ten okres jego malarstwa przepełniony był symbolami, tajemniczością, grozą i katastrofizmem. Było to swoiste połączenie nowatorstwa z głęboko zakorzenionym tradycjonalizmem. Wówczas awangardowe środowisko artystyczne odwróciło się od niego raz na zawsze, nie przyjmując jego sposobu tworzenia, publiczność zaś przyjęła wystawę z ogromnym entuzjazmem. Wszystkie wystawione prace zostały sprzedane. Beksiński zyskał wielu zwolenników, wręcz wyznawców, a jednocześnie zażartych krytyków i przeciwników. Stał się powszechnie rozpoznawalny.

Wystawa ta była wprowadzeniem w tak zwany „okres fantastyczny” twórczości Beksińskiego, przypadający na lata 70-te, do połowy lat 80-tych. Artysta nawiązywał do „fotografowania snów”. Jego twórczość charakteryzowała malowniczość, malarskość, efekty światłocieniowe, bogate dekoracje. Często nawiązywał do motywu marności, fascynacji śmiercią i przemijaniem. Przedstawiał tajemniczy i przerażający świat, w którym dominował nastrój grozy, lęku, bólu i niepokoju, a także wizje apokaliptyczne. Stworzył swój indywidualny styl, towarzyszący mu do końca życia.


Jednakże jego dalsze malarstwo przechodziło kolejne, powolne ewolucje. Zaczął oddalać się od fantastycznych treści. Obrazy zaczęły stawać się bardziej uproszczone, w zdecydowanie bardziej umiarkowanej i stonowanej formie i barwie. Skupiał się na środkach artystycznych, mniej na temacie.  Często główna forma wydziela się jakby z malarskiej przestrzeni na zasadzie niemal rzeźby. 
„Właściwie mógłbym już malować tylko np. twarz z profilu w wielu wariantach, a te warianty także byłyby na bardzo zintegrowanym obszarze, bez nadmiernych skoków w bok. Chyba na starość bardziej interesuje człowieka technika wariacyjna od zmiany tematu oraz w coraz większym stopniu dbanie o zachowanie charakteru pisma.”


Malarstwo było dla niego swego rodzaju rzemiosłem, nad którym pracował każdego dnia po wiele godzin.
„Co do malowania, to początkowo malowanie pochłaniało mi bardzo dużo czasu, nie pamiętam już ile, ale oceniałem to jako bardzo dużo, bo byłem przyzwyczajony do rysowania i nie umiałem podgrzewać napięcia przez tak długi okres, jakiego wymagało wysychanie farby etc. Obecnie to już umiem, ale malowanie wydłużyło się na skutek zmniejszonej wydajności, męczenia się, refleksyjności, marnowaniu marginesów czasu na jakieś głupoty. Ostatni obraz zacząłem 12 lutego i chyba skończyłem 27 lutego. Piszę „chyba”, bo w dniu 28 miałem rano jeszcze musnąć w dwóch miejscach, ale nie musnąłem, bo od tego czasu choruję. Pewnie już nie musnę, bo nawet nie pamiętam już, co mnie tam raziło. W okresie maksymalnej„prosperity”, jeśli idzie o wydajność, malowałem obraz średnio 6‒10 dni, ale pracowałem codziennie od 8 rano do 23 w nocy. Obecnie pracuję o wiele mniej. W lecie kończę pracę około godziny 17, a w zimie około 14.”

Jego sposoby tworzenia obrazów.
„Nigdy nie namalowałem obrazu, który był najpierw precyzyjnie narysowany na podobraziu, a potem wypełniany farbami. Wielokrotnie mój obraz ulega przeróbkom w trakcie malowania, bo zaczynam go widzieć inaczej. Takie przeróbki (czasami radykalne) trwają aż do samego końca pracy.”

Inspiracje
„Każdy czymś się inspiruje, a ja byłem już porównywany do wielu – między innymi do Linkego, Boscha i Gigera (żaden niepodobny do drugiego), ale jeszcze dawniej – gdy byłem abstrakcjonistą (ale nie miałem studiów na ASP i mieszkałem na prowincji), do jakichś trzeciorzędnych polskich abstrakcjonistów, których nazwiska uleciały mi już z głowy i o których wszyscy zapomnieli.
Ludzie mają przekonanie, że ktoś inspiruje się kimś na zasadzie zapożyczeń tak ewidentnych jak pieczątka.[…] Każdy czymś się inspiruje, bo w końcu sztuka jest rzeczą mniej naturalną niż sen, seks czy głód i całościowo wynika z eksploatowanej coraz mocniej tradycji – ale mnie inspiruje raczej krzywizna u Moore’a, położenie farby A. Gierymskiego, sztuka Brzozowskiego etc. Ale tego nikt nie dostrzegł. Trzeba byłoby popatrzeć bardziej wnikliwie. Czasem na jakieś rozwiązania wpadłem niezależnie, a są nieomal identyczne zarówno w fotografii, jak i w malarstwie.”

Interpretacja jego obrazów.
„Interpretacja. Myślę, że odbiorcy sztuki dzielą się na wrażliwych oraz interpretatorów, którym interpretacja musi starczyć za wrażliwość. W ogóle skłonni są mniemać, że o to właśnie chodzi i autor miał im do przekazania jakieś posłanie podobne do podręcznika zdrowego odżywiania się. Wpaja to chyba szkoła. No ale jak wpajać wrażliwość? […] Andrzej Banach, pisząc o Hasiorze, opisywał, jak to pokazywał on uczniom żywego królika, a potem królika obdartego ze skory, i rzekomo miało to poszerzać ich wrażliwość.”

Działalność artystyczna.
„Widzenie tego co „jest” działalnością artystyczną, a co nią „nie jest”, jest […] u większości ludzi zupełnie inne niż u tych, którzy się tą działalnością zajmują sami.”
O byciu artystą.
„Za to, że się jest tzw. artystą, płaci się właśnie takim poczuciem nierzeczywistości. Lub też przeciwnie: zostaje się artystą, bo się czegoś takiego doznaje, ale gdy się jest artystą, nie zostaje się schizofrenikiem, bo ten atakujący zewsząd nadmiar niczego artysta przekształca przez całe życie na twórczość. Większość statystyczna widzi świat po prostu: glista jest paskudna, żaba oślizła, kurczaczek uroczy, a piesek miły i kudłaty, bo takie widzenie chroni ich przed schizofrenią, ale tak naprawdę to niema ani glisty, ani pieska i nie wiadomo też, czy określenie „nie ma” lub „jest” nadaje się do czegokolwiek i cokolwiek określa. „Myślę, więc mnie nie ma”, jak można byłoby sparafrazować. Jest tylko myśl.”

Życie prywatne. 
Rok przed ukończeniem studiów poślubił Zofię Stankiewicz. 26 listopada 1958 roku, w Sanoku na świat przyszedł ich jedyny syn Tomasz.
„Byłoby dla mnie straszliwie przykre, gdybym słowa jednej z koleżanek Tomka, że ja się go brzydziłem, przyjął za jego  mniemanie, co do stanu bieżącego mych uczuć. To na pewno było typowe przekłamanie na łączach. Tomek powiedział jej zapewne, że brzydziłem się go jako pulpeta, bo w ogóle brzydziłem się i brzydzę niemowląt, a w kolejnych przybliżeniach może być tak odczytane, że brzydziłem się go w ogóle. Ludzie słuchają jednym uchem i przyjmują za pewnik to, co zrozumieją z tego co usłyszeli.”

W roku 1977 rodzina Beksińskich przeprowadziła się do Warszawy. 
„Mimo stosunkowo dużego warszawskiego mieszkania (całe 80m2), mieszkaliśmy w nim od 1977 roku we czwórkę: ja, moja żona, moja matka i moja teściowa. Potem przez dwa lata umierała matka, potem przez dwa lata umierała teściowa, potem nagle umarła żona.”

Około 1996 roku żona artysty, którą bardzo kochał, zapadła na chorobę, w wyniku której zmarła 22 września 1998. Jak był jego stosunek do małżeństwa?
 „Skoro obecnie nieustannie plecie się o udanym seksie, to chyba u ludu bożego powstaje jakieś wyobrażenie, że wspólnota ludzi zależy aż po starość od seksu, a to po prostu bzdura. Ja myślę, że narasta w miarę upływu lat odczucie, że jestem jedynie połową, która żyje i starzeje się w symbiozie z drugą swoją połową. To fakt, że najgorsze staje się, gdy połowa zostaje tylko połową. Oczywiście jest mi lżej, bo nie muszę się już o nikogo ani za nikogo martwić, tak jak facet, któremu nogi odciął tramwaj, nie musi się już martwić kupowaniem butów i skarpetek.”

Ich syn popełnił samobójstwo rok, po śmierci żony, 24 grudnia 1999 roku.
„Przerabiałem ten temat przez 40 lat z moim synem i poniosłem klęskę, chociaż niech mi Pan wierzy, że dałbym sobie fiuta obciąć, jeśli mógłbym mu w czymś pomoc. Została mi samotność i gorycz porażki (jeśli już mam operować stylem Harlequina) oraz nieprzytomne pieprzenie rozmaitych dziennikarzy, którym wydawało się, że rozumieją to, co mówiłem im ja i inni ludzie, którym z kolei wydawało się, że rozumieją to, co im mówił Tomek. Tak więc na dodatek wyszedłem na głównego winowajcę losu mojego syna, bo Tomek „nie był kochany”, a na dodatek ja malowałem pesymistyczne obrazy.”

Jego życie po śmierci najbliższych.
„Koszmarne dni. Czasami samotność wręcz mnie dusi. Do kogo zadzwonić? Nie mam już prawie nikogo. Poza Zosią nikogo chyba nie było. A czy ona „była”? Może to tylko moje wyobrażenie? Tkwię przy sztalugach. Przytłacza mnie świadomość, że jestem tylko biedną małpą, która ryje coś tam przy ścianach jaskini. Dla kogo? Po co? „Boże, gdybym z grzmiącej fali jedno ziarnko choć ocalił!”

Śmierć.
„Ja zastanawiam się raczej nad tym, czy po mojej śmierci świat istnieje, czy nie istnieje. Bo jeśli to co postrzegam jako świat, jest jedynie interpretacją mojego mózgu w oparciu o bodźce dochodzące do mego ciała, no to gdy mój mozg przestanie interpretować, to świat zniknie. Natura nadal będzie istnieć i dostarczać bodźce, ale będzie jak zachód słońca nad bezludną wyspą: jej niepowtarzalny kształt zaniknie razem z moim mózgiem.”


Autor: Paulina Karpińska
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Drawsko Pomorskie
4.5°C
wschód słońca: 08:07
zachód słońca: 15:40
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Drawsku